Marta i Paweł

Kiedy zaczynała się nasza znajomość, Marta i Paweł byli nieco nieufni. Zdystansowani. Moje zdjęcia Im się podobały, ale wiadomo – ślub jest raz, nie da się go powtórzyć, więc wybór musi być pewny. Czułem, że chodzi Im nie tylko o same zdjęcia, ale także o człowieka, który za nimi stoi. Zaproponowałem więc sesję narzeczeńską, dzięki której lepiej się poznamy, a jednocześnie będą mogli niejako przetestować jak czują się przed obiektywem i jak ja się sprawdzę. Jako, że kończyła się wtedy jesień, zdecydowaliśmy się na gliwicką palmiarnię. Byłem tam wcześniej kilka razy i wiedziałem, że sesja w tym miejscu, to jak wejście do innego świata. Było egzotycznie, sympatycznie. Miło spędziliśmy czas i wszelkie obawy u Bohaterów tej historii uciekły niczym spłoszone stado ptaków. Mieliśmy przy okazji tej sesji dużo sposobności by sporo porozmawiać, poznać się. Marta z Pawłem opowiedzieli mi wtedy, że zaręczyli się na Malcie, i że to tam chcieliby zrobić sesję poślubną. Marta nawet z myślą o sesji wybierała sukienkę ślubną.  O tym później.

Kolejne spotkanie z Martą i Pawłem to dzień Ich ślubu. Wyjątkowo pogodny, za co zwykle każdy trzyma kciuki. Życzenie: „oby tylko nie padało” w ten dzień sprawdziło się z nawiązką. Zaczęliśmy od wizyty u barbera, gdzie Paweł oddał się w sprawne żeńskie ręce specjalistek od męskiego włosa na głowie i twarzy. Z kolei u Marty w domu mega pozytywne zamieszanie, fryzury, makijaże, szykowanie kreacji. Jako fotograf od razu zwróciłem uwagę na przepięknie tworzoną na ścianie od dziesięcioleci galerii zdjęć, z których najstarsze pewnie liczyły dobre sto lat. To dzieło Marty taty, który hołduje w ten sposób swoim przodkom. Po tym gdy Marta była gotowa, zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć w stylowej sypialni, a gdy pojawił się Paweł był moment pierwszego w ten dzień spotkania, do którego doszło w ogrodzie.

W kościele podczas zaślubin nie zabrakło tych drobnych momentów, kiedy to mamy niby pocierają swędzące oko, ojcowie z dumą posyłają uśmiech, a młoda puszcza ku sobie ukradkiem spojrzenia sprawdzając jak wysoki jest poziom wzajemnych emocji. Obrączki, które Marta i Paweł założyli sobie wzajemnie przyniosły dwie dziewczynki. Ten moment gdy dzieciom wyznacza się tak podniosłą i odpowiedzialną rolę na długo zostaje im w pamięci. I zawsze wygląda super.

Po ślubie, przed kościołem mogłem zaobserwować jak wielu bliskich, przyjaciół i znajomych mają Marta i Paweł. A dodam, że to nie byli goście weselni, bo ci życzenia złożyli dopiero na sali. A propos, restauracja Casamento jak zawsze była świetnie przygotowana. O pełen parkiet dbali chłopaki spod szyldu Calm DJ, ale show skradła ekipa, w której składzie znaleźli się tata Marty jako Rumcajs i wujkowie. Brawurowo przygotowali występ do piosenki Jożin z Bażin. Na samo wspomnienie tego wykonu przypomina mi się ból brzucha ze śmiechu. Panowie tak dali do pieca, że występ musieli powtórzyć, bo gościom było mało. To jeden z tych momentów wesela, o których mówi się, że kiedyś się wnukom będzie opowiadać. Być może w okolicach rosłego drzewa, bo rodzice pary młodej w ramach zwyczajowych podziękowań dostali okazałe sadzonki. Super pomysł. Z wesela wychodziłem miło zmęczony z satysfakcją, że udało się zrobić wiele super zdjęć, bo pięknie się działo. Rozstawaliśmy się rozmawiając o zbliżającym się niebawem plenerze na Malcie.

Sesję musieliśmy jednak przełożyć. I to niemal o rok! Wszystko ze względu na pandemię coronawirusa, który dosłownie w przeddzień pierwotnie zaplanowanego przez nas wylotu, pokrzyżował ambitne plany. Ale co się odwlecze… No właśnie, bo przecież Marta szyła sukienkę na ślub właśnie z myślą by zaprezentować się w niej na maltańskich uliczkach, czy schodach. Malta stanowi dla Marty i Pawła miejsce szczególne, bo to tam Paweł zapytał Martę czy zgodzi się być jego żoną. Trzeba więc tam było wrócić, więc mimo, że ponad rok po ślubie, to M&P dopięli swego.

Zaczęliśmy już dzień przed planowaną sesją, bo przecież skoro mieliśmy dla siebie przepiękne popołudnie i wieczór w Vallettcie, a ja miałem ze sobą aparat, to aż żal byłoby nie wykorzystać sposobności, by zrobić sesję „w cywilu”, czyli jeszcze nie w ślubnych kreacjach, przechadzając się między innymi po Górnych Ogrodach Barrakka, czy wąskich przyportowych uliczkach.

Plan na sesję ślubną mieliśmy ułożony już przed wylotem i zakładał maksymalne wykorzystanie dnia na Malcie. Od wschodu, do zachodu. Byłem głodny ujęć, a Marta z Pawłem optymistycznie nastawieni z naładowanymi bateriami. Zaczęliśmy od wejścia do potu w Vallettcie, od monumentu z kolumnami i drugowojennego pomnika, który wita statki wpływające do portu. Pierwsze minuty kolejnego gorącego dnia i pierwsze promienie śródziemnomorskiego słońca złapaliśmy właśnie tu. Później przeszliśmy do Dolnych Ogrodów Barrakka, czyli miejsca gdzie kilka lat wcześniej, przy fontannie i monumencie Alexandra Balla doszło do wspomnianych oświadczyn.

Po porannej sesji, która w zasadzie już mogłaby „zamknąć temat” zrobiliśmy sobie przerwę, po której ruszyliśmy do pierwszej-historycznej stolicy Malty, czyli miasta Mdina. Położone na wzgórzu, otoczone fosą i murem, pełne wąskich uliczek, i małych klimatycznych placyków. Mimo niemiłosiernego upału udało nam się zrobić kolejną część sesji, między innymi na skwerku The Bastion, gdzie ścianę budynku z piaskowca porastają kolorowe pnącza. Innym pięknym miejscem, w którym niemal cudem udało nam się zrobić zdjęcie bez tłumu turystów (musiałem zatrzymać kilkudziesięcioosobową grupę za swoimi plecami na moment) na moście, przed historyczną bramą wjazdową do Mdiny.

Wrócę w tym miejscu to tytułowej kwestii sukienki, którą Marta wybierała z myślą właśnie o tym by zrobić sesję na Malcie. W przerwie między kolejnymi sesjami wykorzystaliśmy okazję, że wynajęty lokal miał bardzo charakterystyczny dla maltańskiej architektury element, czyli wykusz. Ten najczęściej wystający zakryty rodzaj balkonu stał się idealnym miejscem dla wyeksponowania pięknej sukni.

Słońce wymęczyło nas konkretnie więc nie pozostało nic innego, jak wskoczyć do morza i się schłodzić. Wyskoczyliśmy na plażę nazywaną Miracle i faktycznie było tam cudownie. Nie rozstawałem się z aparatem, więc także w tych okolicznościach zrobiliśmy sesję. Czyli w strojach kąpielowych z dominującym kolorem lazurowym. Przy tej okazji zrobiłem rozpoznanie, bo zaraz obok jest stosunkowo niewielki skalisty półwysep Qurraba, który zaplanowałem jeszcze przed wylotem jako miejsce tej części naszej sesji, którą zrobimy o zachodzie słońca.

Po plażowaniu przyszedł czas by znów wskoczyć w ślubne ubrania, choć już na dużo większym luzie i oddać się wspaniałemu zachodowi słońca. Miejsce okazało się doskonałe, bo można się było wpiąć kilkadziesiąt metrów powyżej poziomu morza, a ze skał podziwiać zarówno plażę, gdzie spędziliśmy kilka godzin, jak i zatoczkę Qurraba Bay. Widoki były zapierające dech w piersiach, a u Marty przypomniały nawet, że gdzieś głębiej siedzi w niej lęk wysokości. Ale pięknie dała radę go przezwyciężyć.

Gdy słońce utonęło za horyzontem mogliśmy uznać, że „mamy to”, ale oczywiście to nie był koniec. O nie! Nocne uliczki Valletty to miejsce, gdzie życie nie zasypia. Wykorzystaliśmy to, że są pięknie oświetlone i gwarne, i tam też zrobiliśmy nieco zdjęć, choć w bateriach – dosłownie i w przenośni, to były już ostatnie porcje energii. To był piękny, mega produktywny, ale i męczący dzień.

Na koniec muszę napisać, że udało nam się tak dużo dzięki pomocy Maxa. To Ukrainiec, który pracuje na Malcie jako filmowiec, a którego poznaliśmy na miejscu. Facet poświęcił nam cały dzień, zawiózł gdzie trzeba, będąc nieocenionym przewodnikiem. Ugościł u siebie dając chwilę oddechu, a przede wszystkim zapewnił nieocenione miłe towarzystwo. Max, dzięki!

KategoriaReportaż, sesja plenerowaRok2020

Privacy Preference Center

Strona używa plików cookies, czyli popularnych ciasteczek. Są niezbędne m.in. do zbierania statystyk strony. View more
Akceptuję