To para, która właściwie od samego początku była na mnie „skazana”. Piszę to oczywiście biorąc określenie w cudzysłów, ale faktem jest, że znali mnie dobrze zanim pierwszy raz migawka mojego aparatu kliknęła podczas Ich najważniejszego dnia. Kilka lat wcześniej z wielką przyjemnością miałem okazję fotografować Dawida – Ani brata, który ożenił się z Kasią, a jeszcze wcześniej Lucynę – siostrę Kamila, która wyszła za Pawła. Dwie cudowne pary, z którymi po dziś dzień mam kontakt. Które stworzyły nowe, piękne rodziny. Ania i Kamil te dwie rodziny swoim związkiem zespalają, a ja mam w tym skromny udział, bo za kilkadziesiąt lat kolejne pokolenia w tych rodzinach będą oglądały na zdjęciach momenty, które udało mi się zatrzymać. Mogli poprosić o zdjęcia innego fotografa, ale jak wspomniałem mnie znali, a co dla mnie o wiele ważniejsze, doceniali to co do tej pory zrobiłem dla Ich bliskich. Dla mnie to olbrzymia satysfakcja.
Wspólną foto-przygodę zaczęliśmy od sesji narzeczeńskiej. Prosty plan, czyli zabieramy gitarę i wybieramy się nad pobliskie jezioro by złapać zachód słońca sprawdził się idealnie. Był też plan, by te fotografie zaistniały później także podczas wesela. Nie muszę chyba pisać, że widząc fotografie przy wejściu na salę czułem kolejną dawkę satysfakcji
Dzień ślubu Ania zaczynała oczywiście od make’upu i przygotowania fryzury. W tym samym czasie Kamil robił „mejkap” ciągnikom siodłowym, którymi jeździ na co dzień. Kiedyś w słynnym filmie drogi „Konwój” na czele jechała słynna „gumowa kaczka”. U Ani i Kamila jechał wóz z krwiście czerwonymi ustami i złotą koroną. Co ciekawe, zaraz po ślubie ruszył w Polskę, więc o tym, że Ania i Kamil powiedzieli sobie TAK, dowiedziało się naprawdę wiele osób w kraju. Na trasie przejazdu młodej pary też nie sposób było uniknąć zainteresowania, bo dojazd pod kościół, czy później pod salę weselną przy wtórze klaksonów ciężarówek robi wrażenie.
Zanim Kamil mógł zobaczyć Anię odbyły się tradycyjne wykupiny. Mistrzem tej zabawnej ceremonii był Dawid, który mając za sobą setki zagranych wesel wiedział, że siostry tanio sprzedać nie może 😉 Pierwsze łzy wzruszenia tego dnia pojawiły się podczas błogosławieństwa udzielonego młodym przez rodziców. W kościele, podczas ślubowania też kilka co niektórym zdarzyło się uronić..
Weselisko w znanej i cenionej od lat restauracji Urban, od samego początku było z ogniem. Nie muszę tu wiele pisać, bo same zdjęcia mówią wszystko. To była epicka zabawa. Taka, ze szwy w spodniach puszczały. Zespół Revo, jak i też barman, mieli co robić, by sprostać pragnieniu gości.
Wspomniałem na wstępie, o dwóch małżeństwach obecnych na tym weselu, które zaczęły się przed moim obiektywem, ale to nie wszystkie obecne w ten wyjątkowy dzień, które mogę nazwać moimi parami. Była też Dorota i Dominik – małżeństwo z rocznym stażem, a także Magda i Przemek, którzy w tamtym czasie swoje wesele dopiero planowali, a już wiedzieli, że to ja zrobię Im reportaż z dnia ślubu i wesela, a później także sesję. Pamiątkowego zdjęcie z całą dziesiątką nie mogłem sobie odmówić.
Idziemy nocą na Morskie Oko
Pomysł o tyle szalony, co gwarantujący świetne efekty jeśli dopisze pogoda. Mieliśmy wszystko sprawdzone – słońce było niemal gwarantowane, ale o dziwo tym razem zupełnie pominąłem aspekt temperatury, a był wtedy początek października. Cienka kurtka trekkingowa to zdecydowanie za mało na jesienną tatrzańską noc. W tym miejscu podziękowania dla Kamila bo poratował mnie bluzą. Ale to przecież nic, że fotografowi było zimno, kiedy Ania lodowaty wschód słońca witała w sukni ślubnej, która jak wiadomo do najcieplejszych ubrań nie należy. Aniu – wielki dla Ciebie szacunek za to, ze wytrzymałaś! Zanim jednak słońce wzeszło odbyliśmy nocny spacer z latarkami szlakiem do Morskiego Oka, głośno rozmawiając, by dać znać niedźwiedziom szukającym wtedy gawr na zimę, że jesteśmy i że wcale nie zależy nam na spotkaniu 😀
Sesję zaczęliśmy u brzegu Czarnego Stawu pod Rysami, skąd świetnie widać Morskie Oko i schronisko. Kilka ujęć i przerwa na ogrzanie się. I tak kilkanaście razy. Dobrze, że gorącego zapału nam nie brakowało, bo temperatura była naprawdę paraliżująca. Widoki i atmosfera dnia budzącego się u podnóża najwyższego szczytu w Polsce rekompensowała nam trudy. Po serii ujęć na górze, zeszliśmy niżej, nad samą taflę Morskiego. Dalsza część sesji to kolejne przystanki na szlaku wśród pięknie pokolorowanej jesienią, a już mocno oszronionej, tatrzańskiej flory. Słońce na które bardzo liczyliśmy zastało nas na przeciwległym brzegu w stosunku do schroniska. Od tej chwili towarzyszyło nam już do końca momentami mocno przygrzewając, a co najważniejsze dodając zdjęciom niesamowitej magii. Wycierpieliśmy solidnie podczas tej sesji, zaliczając ponad dwudziestokilometrowy spacer. Ale na pytanie czy bym powtórzył taką sesję, zawsze odpowiem w jeden sposób: No jasne!
KategoriaReportaż, sesja plenerowaRok2021