Małgorzata i Mateusz

Rozpocznę tę historię od 2008 roku. Bo to właśnie z Mateuszem spotkaliśmy się przy ślubie po raz pierwszy. To był mój ślub, a bohater niniejszej historii był wtedy ministrantem. Ale ten czas leci. Żeby było ciekawiej, to Małgosia pochodzi z miejscowości, w której mieliśmy z żoną wesele. Przypadek? Nie sądzę! Dzień Ich ślubu był równie pogodny a zaczęliśmy go wcześnie od przygotowań u Gosi w domu. W tle słychać ekspres do kawy, rozmowy telefoniczne z panią od balonów, która nie wie jak trafić na koniec świata (ten drugi był w ten dzień u Mateusza), czy budzące się dzieciaki wołane na śniadanie. W czasie gdy panna młoda była przeistaczana w bóstwo miałem okazję zamieć dwa zdania z Jej tatą, który nijak nie zdawał się stresować, czy przejmować całym zamieszaniem. No, ale kiedy mi powiedział, że to jego piąta wydawana za mąż córka, to zrozumiałem. Doświadczenie zobowiązuje! U Mateusza zamieszanie weselne tylko nieco mniejsze, a humory dopisywały równie mocno. Kiedy z pomocą świadka i wprawnej ręki mamy, pan młody pokonał opór nowych spinek i świeżych ciasnych mankietów, przyszedł czas na tak zwanego strzemiennego połączonego z „oblotem pogody”. Drink dla kurażu na tarasie i można było ruszać w drogę. Zdążyłem jeszcze przed Mateuszem złapać moment gdy Gosia zamieniała szlafrok panny młodej na suknię ślubną i przy tej okazji też nie zabrakło pokrzepiającego toastu. A może to Proseco poszło na pożegnanie z panieństwem? To już dziewczyny wiedzą.

Przed kościołem szpaler złożony z drużbów, w kościele biały dywan, do tego tablice przypominające o tym czym jest miłość. Krótko mówiąc – królewska oprawa. Zamienne, że szczególnie u Małgosi, choć u Mateusza też, co chwilę obserwowałem i łapałem uśmiechy. Myślałem, że to może by jakoś pokonać stres. Ale nie. Oni po prostu tacy są, więc w najważniejszym Ich wspólnym momencie nie mogło być przecież inaczej. Biało-złote balony dały światu znać, że wydarzyło się coś pięknego. Zdążyliśmy jeszcze na schodach kościoła zrobić tradycyjne grupowe zdjęcie i ruszyliśmy na wesele.
Przed salą weselną U Alojza przywitał nas sam szef. To swego rodzaju tradycja w tym miejscu. Tak jak tradycją jest, że w wykonaniu zespołu Diamant wesele jest na śląską nutę. Sporo regionalnej muzyki, oprawa w gwarze śląskiej, czy nawet stroje nawiązujące do tego co nosiło się kiedyś. To wesele, które młodzi rozpoczęli od piosenki „Wyglądasz tak pięknie” w ramach pierwszego tańca, nie mogło się nie udać! Tańce i pełny parkiet, zabawy integracyjne, korowody wybiegające z sali. Epicko było! W międzyczasie zaprosiliśmy gości na zewnątrz by zrobić nieco pamiątkowych zdjęć. Nawet wtedy toasty nie cichły.

Żal było z niego uciekać nawet na chwilę, ale kilkanaście minut postanowiliśmy jednak urwać, by złapać ostatnie chwile tego niesamowitego dnia ze słońcem. Wsiedliśmy w limuzynę i całkiem niedaleko znaleźliśmy miejsce, gdzie przestrzeń pozwalała na zrobienie niewielkiej sesji plenerowej. Mimo, o czym za chwilę, mieliśmy zaplanowaną dużą sesję plenerową w inny dzień.

Wieczorna część wesela przyniosła jeszcze większą intensywność zabawy. Panie nosiły na rękach Mateusza, a panowie musieli się hamować, by podrzucana Gosia nie zostawiła śladów na suficie. Zespół dawał do pieca niemal dosłownie. Higway to hell wyginało kolana do tyłu i chyba nawet reumatykom pozwoliłoby zapomnieć o jakichkolwiek dolegliwościach. Łez też nie zabrakło. To podczas podziękowań dla rodziców. Płakały wzruszone siostry Małgosi kiedy dziękowała im za siostrzaną pomoc. To było kolejne z tych wesel, jakie fotografowałem, z których mimo zmęczenia i kilkunastu godzin pracy odczuwalnych w nogach, nie chciało się wychodzić.
Po kilku tygodniach przyszedł czas na sesję plenerową. Kilka razy się do niej zbieraliśmy, bo pogoda nie była zbyt łaskawa, a Gosia z Mateuszem, ku mojej uciesze, zdecydowali się wybrać na sesję na Kasprowy Wierch. Zawsze można tam oczywiście wejść, ale w kontekście konieczności zabrania ślubnych kreacji, raczej ta opcja nie wchodziła w grę, byliśmy więc niejako skazani na kolejkę linową, która w przypadku nieco silniejszego wiatru po prostu nie jeździ. Sesję zaplanowaliśmy więc tak, że gdyby już po wyruszeniu do Zakopanego okazało się, że na Kasprowy się nie dostaniemy, to warto mieć alternatywę. I stąd pomysł by najpierw wybrać się w okolice Łapszanki. Polany w bezpośredniej bliskości tej wsi na Pogórzu Spiskim to miejsce, z którego roztacza się przepiękny widok z panoramą na Tatry. Mieliśmy super warunki z aż przesadnie intensywnym słońcem, do tego dopisało towarzystwo w postaci stada owiec. No i kolory złotej polskiej jesieni do kompletu. Zaczęliśmy więc naszą górską przygodę.

Podczas wjazdu na Kasprowy okazało się, że nie tylko nam udało się trafić w to okienko pogodowe, bo ślubnych par było kilka. Niektóre wracały, inne – tak jak my, dopiero jechały na górę. Tutaj warunki były zgoła inne, bo na wysokości 1987mnpm i mocniej wieje, i temperatura niższa, a do chmur można się przytulać. Na nasze szczęście zanim się pojawiły, o czym za moment, mieliśmy niesamowity festiwal światła, którego promienie pomiędzy obłokami zalewały szczególnie Cichą Dolinę po słowackiej stronie. Z kolei część Tatr w stronę Orlej Perci była pięknie oblana popołudniowym słońcem. Sesja była największym wyzwaniem dla Gosi, bo suknia ślubna to nie jest najlepszy strój wypad w góry. Tym większy mam dla Niej szacunek, bo mi było zimno nawet w kurtce. Chwytaliśmy chwile, a młoda para mając świadomość, że dzieje się coś niepowtarzalnego decydowała się na dość niebezpieczne wspinaczki na skały. To dzięki temu mają niesamowite ujęcia, na których jest tyle przestrzeni widocznej w kierunku wspomnianej Cichej Doliny i czerwonego szlaku. Pod koniec wybraliśmy się kawałek w stronę Przełęczy Liliowe by mieć nieco inną pozycję w stosunku do słońca i inną perspektywę na Tatry. Pod sam koniec, kiedy zbliżał się moment odjazdu ostatniego wagonika kolejki linowej, doświadczyliśmy chmur wstępujących z doliny na szczyt. To pozwoliło na jeszcze większe urozmaicenie naszej sesji i wykonanie kilkunastu spektakularnych ujęć. Satysfakcję udanej sesji doprawiliśmy już na dole smakiem oscypka prosto z bacówki.

KategoriaReportaż, sesja plenerowaRok2021

Privacy Preference Center

Strona używa plików cookies, czyli popularnych ciasteczek. Są niezbędne m.in. do zbierania statystyk strony. View more
Akceptuję