Na każdy ślub, czy inne wydarzenie, które mam fotografować jadę z kciukami zaciśniętymi za pogodę. Oczywiście, jako fotograf nawet deszcz potrafię docenić, bo klimat jest wtedy niesamowity. Ale kiedy wiesz, że jedziesz na ślub, który ma się odbyć w plenerze, to wiesz, że bohaterom dnia bardzo przydałaby się dobra aura. Zwłaszcza, że chodzi też o miejsce z gatunku magicznych, czyli ogród restauracji Umami. W przypadku Kingi i Sebastiana na szczęście z pogodą, jak to się mówi – siadło. Nie padało.

Klimatyczna kamienica, z roznoszącym się o poranku zapachem świeżego chleba, bo na dole mieści się piekarnia, stała się miejscem pierwszych scen tej love story. Sebastian z przyjaciółmi na dole, Kinga piętro wyżej, gdzie na potrzeby wyjątkowego dnia spontanicznie powstał zakład fryzjersko-kosmetyczny. Razem z filmowcem Łukaszem wpadliśmy właśnie w czasie gdy dziewczyny robiły się na bóstwo. Nie muszę pisać, że jak to zwykle w takich sytuacjach atmosfera była przesympatyczna. Kinga wyglądała od czasu do czasu przez okno, gdzie na parkingu panowie dopieszczali (no dobra – podziwiali) białego Mustanga, którym niebawem młoda para pojedzie przed śluby kobierzec. W rękach Magdy – specjalistki od pędzla do make’upu, i Moniki – mistrzyni grzebienia, panna młoda była dobrze zaopiekowana, więc mogliśmy z spokojnymi głowami zejść na dół do ekipy pana młodego. Tutaj zapach chleba z piekarni mieszał się z wonią szlachetnego bursztynowego napoju i męskich kosmetyków, a okrzyki radości było słychać na zewnątrz. Działo się tak jak trzeba! Sebastian pod grzebieniem, a jego przyjaciele na etapie kompletowania garderoby i wnoszenia kolejnych tostów. W takich sytuacjach mówi się, że zdjęcia robią się same, a chwila porywa fotografa.

 

 

Kilka chwil później było niesamowitej urody powitanie, gdy Kinga sprawdzała odporność makijażu na łzy szczęścia. A po tym jak polał się też szampan można było ruszać do ślubu.

 

Miejsce, o którym Kinga i Sebastian będą opowiadać najpierw swoim dzieciom, a później pewnie także wnukom pokazując zdjęcia, które właśnie oglądacie, to ogród restauracji Umami. Miejsce, które pozwala zapomnieć o otaczającym świecie. Zmysłowo zaaranżowane w środku Pyskowic. Przybyli goście podziwiając to co ich otacza, o nadjeżdżającej parze młodej usłyszeli dzięki „oddechowi” V8 z Mustanga. Uroczyste zaślubiny w takich okolicznościach można było oglądać z przysłowiowym „opadem szczeny”, bo okoliczności były baśniowe. A czy fakt, że podczas ogromu składanych życzeń wyszło słońce, to był przypadek? Nie sądzę!

 


Weselników przywitał DJ Papa – człowiek orkiestra, który należy do gatunku tych, którzy potrafią dostarczyć pozytywnych argumentów w odwiecznej debacie

DJ czy zespół. Od pierwszych minut zabawy parkiet był przyjemnie zapełniony. A jak to bywa na weselach w Umami, goście w przerwach raczyli się relaksem w zielonych przestrzeniach ogrodu. Na werandzie też pojawił się adekwatnej do wszystkiego w ten dzień urody tort.

 

 

Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić sesji w ogrodzie, wkomponowując w tę scenerię zabytkowego amerykańskiego klasyka. To kolejny moment tej historii, w którym można śmiało napisać, że zdjęcia robiły się prawie same. No, prawie same 😉

 

Na salę taneczną wróciliśmy wołani dobrą muzyką i emocjami jakie udzielały się gościom. „Hi fi, super star super, dyskdżokej szczerzy kły znad konsolety” i takie tam. W międzyczasie grupowe śpiewanie, familiada, a nawet lekcja zumby. Powiedzieć, że dużo się działo, to będzie niedopowiedzenie. Na ogród wróciliśmy kiedy było już ciemno, by zrobić zdjęcia z tzw. zimnymi ogniami. Ale tylko na tych kilka mgnień iskier, bo tak jak ognie wcale nie są zimne, tak wieczór był wtedy gorący jedynie na parkiecie. Z radością wróciliśmy do wnętrza Umami, bo tu to nawet był ogień. I tak pozostało już do końca. Cieszę się, że ze sporą częścią tej mega ekipy przyjdzie mi się jeszcze spotkać.

 

Zobacz więcej zdjęć Kingi i Sebastiana