Zdradzili mi, że szukając fotografa chcieli kogoś, kto będzie się odróżniał stylem pracy od tych, których znali ze swoich okolic. Ciekawa motywacja, ale dla mnie najważniejsze było, że kolejna para nietuzinkowych ludzi trafia do mnie. Ucieszyli mnie tym bardziej, że już na wstępie zaznaczyli, że chcieliby również bym zrobił Im sesję narzeczeńską. To zawsze świetna okazja by się nieco poznać, spędzić nieco czasu razem, a zdjęcia ewentualnie wykorzystać przy ślubnej oprawie. Wielką radość sprawiło mi później kiedy fotografie jakie powstały podczas sesji nad jeziorem, witały gości przy wejściu na salę weselną.

Sesję narzeczeńską zrobiliśmy w bardzo popularnym miejscu jakim są brzegi jeziora Pławniowice. Na szczęście nie był to środek sezonu wakacyjnego, kiedy tłumy okupują niemal każdy centymetr kwadratowy plaży czy trawy. Mieliśmy więc sporo pięknej, naturalnej przestrzeni tylko dla siebie. Urokliwe brzegi pełne szumiących trzcin, tataraków, z których wypłoszone szeptem uciekały kaczki czy perkozy. Było pięknie.

         Ślub nie mógł wyglądać inaczej. Tomek mocno się napracował, by odpicowany jakby z salonu wyjeżdżał Golf I był gotowy na ten dzień. Gdzieś w międzyczasie miał głowę do tego by przyszykować Beacie niespodziankę. I tak w trakcie makijażu na kilka godzin przed ślubem dotarł do Niej bukiet od Tomka opatrzony liścikiem z życzeniami, by to był ten najcudowniejszy dzień.

Pod kościół, jak i później pod salę weselną, młodzi podjechali w konwoju ciężarówek z firmy, w której Tomek pracuje. Po uroczystych zaślubinach i tradycyjnym powitaniu w Urbanie, w Łaziskach – czyli drewnianej kłodzie przeżynanej przez właściciela Zygmunta i białych gołębiach, nadszedł czas na weselny kolorowy zawrót głowy. Zdjęcia pokazują więcej niż jestem Wam w stanie opisać. Kiedy goście oddawali się zabawom prowadzonym przez zespół Comodo, dzieciaki szalały w ogrodzie z dziewczynami z Fajnie Jest.

Na zachód słońca postanowiliśmy wyskoczyć do lasu i na łąkę, by zrobić mini sesję plenerową. To był strzał w dziesiątkę, bo udało się znaleźć super miejsce, a pogoda w ten dzień była cudowna. Takie też wyszły zdjęcia z tego momentu.

Wśród szaleństw na parkiecie znalazł się moment na wyjątkowy występ. Brat Beaty, który sam nauczył się grać na gitarze w przepiękny sposób wykonał Wicked game Crisa Issaca. Chwyciło za każde, w tym i moje serducho. Szacunek!

Beata i Tomek zdecydowali, że chętnie zobaczą mnie także w drugi dzień wesela. Jako, że ze wszystkimi jako tako poznałem się dzień wcześniej, to w poprawiny przyjmowany byłem tak, że czułem się niemal jak członek rodziny. W atmosferze rodzinnego spotkania i szalonych tańców na sam koniec udało nam się popełnić kilkadziesiąt na pewno ponadczasowych kadrów.

Sesja w Trójmieście. Podzieliliśmy ją na dwa etapy; popołudniowo-wieczorna część w Gdańsku i wschód słońca na molo i klifie Orłowo. Uznaliśmy, że skoro i tak musimy przenocować, to można sesję zrobić podwójną. Co okazało się o tyle dobrym wyjściem, że o ile sesja o wschodzie słońca miała być tą główną, to jednak zachód dzień wcześniej obdarował nas lepszymi warunkami. Starówka w Gdańsku przywitała nas wieloma uśmiechniętymi twarzami, więc sympatycznych momentów, w których fotografowaliśmy wśród przypadkowo spotkanych przechodniów nie brakowało. Udało nam się wdrapać na taras nad restauracją, gdzie pod girlandami z żarówek, tuż nad Motławą i gdańskim żurawiem, podziwialiśmy nocną panoramę miasta. Finałem sesji były odwiedziny przeuroczej uliczki Mariackiej.

Z kolei wczesny poranek w Gdyni przywitał nas aurą niczym z książki o przygodach marynarzy wcześnie wyruszających w morze. Było cicho, nostalgicznie i w sam raz na romantyczne spotkanie symbolizujące początek czegoś wielkiego.

Zobacz pełną galerię Beaty i Tomka